Sytuacja na wskroś autentyczna i znana z relacji osoby bezpośrednio zainteresowanej.
Planujesz remont swojego mieszkania. Gromadzisz odpowiednią ilość środków choćby nawet miało się to wiązać z zaciągnięciem długu wobec twojego banku. Znajdujesz studio projektowe które przygotowuje dla ciebie projekt. W biurze dostajesz namiary na godnych polecenia fachowców którzy remont wykonają. Fachowcy przychodzą. Oglądają plan, mieszkanie, mierzą, liczą i sporządzają wycenę na piśmie. Ty wpłacasz każdemu z nich ponad 50% umówionego wynagrodzenia tytułem zaliczki, panowie przystępują do pracy i…
zaczynają się problemy.
Okazuje się, że z zaliczki o niebagatelnej wysokości z której miały być pokryte koszty zakupu materiałów to już nie ma nic. Wykonawcy remontu domagają się kolejnych transz honorarium. Odmawiają kontynuowania pracy. Jakość ich pracy woła o pomstę do nieba. Jeden nie może pracować bo drugi nie zrobił… Nie bez znaczenia jest i to, że sześciotygodniowy termin wykonania prac określony w przedstawionej wycenie już dawno dobiegł końca. Ty nie masz gdzie mieszkać (bo mieszkanie „rozgrzebane”). Skorzystanie z usług kolejnych specjalistów i usunięcie skutków pracy poprzedników jest absolutną koniecznością.
Słowo klucz, które dotychczas w tym tekście nie padło to: „umowa”. A że powinno było paść – rzecz oczywista.
Sytuacja na dzień dzisiejszy jest taka, że całą treść stosunku prawnego istniejącego między stronami trzeba będzie wykazywać w toku postępowania przed sądem. Na jakie wynagrodzenie strony się umówiły, jaki był termin realizacji (i od kiedy liczony), czy wypłacona przez inwestora kwota obejmuje obowiązek zakupu materiałów, co w przypadku niedotrzymania terminu realizacji robót, co w przypadku gdy remont nie został wykonany zgodnie ze sztuką, co z gwarancją… Wątpliwości jest, jak Państwo widzicie, naprawdę sporo. W prostej konsekwencji może to oznaczać długi i zapewne kosztowny proces z udziałem biegłych odpowiednich specjalności. Oczywiście nie jest też tak, że spisanie umowy na piśmie chroni przed nierzetelnością kontrahenta. Niewykluczone jednak, że taki specjalista miałby większą motywację do wyższej staranności wiedząc, że umowa jest spisana i przegranie przez niego procesu jest dużo bardziej prawdopodobne.
Wyobraźcie sobie Państwo o ile łatwiej byłoby po prostu dochodzić roszczeń z tytułu niewykonania umowy i ewentualnie naprawienia szkody, a nie musieć w pierwszej kolejności dowodzić jej treści.
Nie jest wielką tajemnicą, że często praktykowane rezygnowanie w takich sytuacjach z zawarcia umowy na piśmie jest uzasadniane oszczędnościami. Bo wybrany specjalista nie doliczy nam kwoty równej podatkowi dochodowemu i VAT. I adwokatowi nie trzeba będzie zapłacić za umowę. Tylko że rzeczywistość może okazać się bolesna, a oszczędności – pozorne. W tym autentycznym przypadku zaszła konieczność wynajęcia kolejnej ekipy do dokończenia remontu (ale najpierw do usunięcia niedoróbek po poprzednikach) i zaangażowania adwokata. Z tym że nie do sporządzenia umowy, a do reprezentowania w trudnym i długim procesie o niepewnym zakończeniu podczas którego będzie ustalana treść zawartej umowy.
Nie idźmy w pozorne oszczędności. Ułatwiajmy sobie życie wszędzie tam, gdzie jest to możliwe. Zawierajmy umowy. Konsultujmy takie ważne sprawy z adwokatem.